Erotyka towarzyszy człowiekowi od samego początku naszego gatunku, gdy człowiek pierwotny malował na ścianach prehistoryczne gołe baby. Choć minęły dziesiątki tysięcy lat seksualność nadal spychana jest w naszej kulturze do alkowy. Albo – do muzeum.
Wbrew pozorom muzea erotyki nie służą temu, aby erotykę ukryć, ale by ją promować. Być może dlatego takich placówek wciąż jest zbyt mało – w Europie zaledwie kilka, w Polsce jedno – Muzeum Erotyki w Warszawie. Ciesząca się ogromną popularnością placówka promuje erotykę z różnych kręgów kulturowych i posiada eksponaty z najbardziej odległych zakątków świata. W zbiorach znajdują się m.in. perskie miniatury, tybetańskie obrazy wotywne, peruwiańska ceramika, płaskorzeźby z Indii czy afrykańskie rzeźby plemienne. A sceny na nich przedstawione są często tak gorące, że nie powstydziłby się ich doświadczony reżyser filmów dla dorosłych. Współczesną kulturę reprezentują m.in. regulaminy domów publicznych czy żetony umożliwiające wstęp, plakaty akcji promujących wiedzę na temat chorób przekazywanych drogą płciową czy pierwsze polskie czasopisma erotyczne. W ramach wystaw czasowych prezentowane są materiały drukowane, ilustrowane czy fotografie obrazujące mniej lub bardziej współczesną erotykę i problemy z nią związane. W listopadzie Muzeum zaoferuje swoim gościom unikalne materiały na temat seksu w Związku Radzieckim, z których będzie się można dowiedzieć m.in. ile razy w tygodniu mężczyźni o jedynej słusznej przynależności klasowej mogli korzystać z „egzemplarza mienia ludowego” – czyli kobiety. Trudno powiedzieć, czy bardziej szokujące wydadzą się zwyczaje naszego wielkiego wschodniego sąsiada sprzed lat, czy może prymitywnych kultur. Z pewnością obydwa dadzą do myślenia, a może nawet zainspirują w sypialni i w drodze powrotnej wstąpicie do jednego z zakamuflowanych gdzieś w bramie sex-shopów?